FOTOGRAFIA. TEORIA I PRAKTYKA.
Marek Rapnicki
Bolesław Stachow
Panie Bolesławie! W Raciborzu mieszka Pan już tyle lat, i każdy, kto jest mieszkańcem naszego miasta, musiał choć raz widzieć Pana w akcji, z aparatem w ręku… Jakaś refleksja generalna, na początek naszej rozmowy?…
W Raciborzu mam swoje trasy i swoje obiekty, które często fotografuję w różnym oświetleniu i o różnych porach roku. Najczęściej można mnie spotkać na trasie; park, baszta, Moniuszko, Rynek, Matka Polka, Odra, Zamek. Często bywam na imprezach miejskich. Tam można zaobserwować i zobrazować u ludzi ich naturalne reakcje.
Od kiedy Pan wiedział, że fotografia to Pańskie przeznaczenie?
Sądzę, że to było po powrocie z Karkonoszy, w końcu lat 60-tych, kiedy to przywiozłem sporo zdjęć i nie napisałem żadnego wiersza. Empik na Rynku zorganizował mi małą wystawę z tej podróży. Wówczas zorientowałem się, że można wypowiadać się nie tylko słowami ale też obrazami. Później było jeszcze ważne zdarzenie, kiedy to na Górze św. Anny, w czasie wizyty Jana Pawła II zapalił mi się, stojący na statywie, aparat fotograficzny. Promienie słoneczne skupione przez obiektyw wypaliło dziurę w migawce. Był pożar.
To faktycznie niezwykły epizod, bardzo symboliczny! A pierwsze własne zdjęcie, o którym Pan pomyślał: no, całkiem niezłe!?
Takie pierwsze zdjęcie wykonałem w Głuchołazach. Na pierwszym planie była gałąź kwitnącej wiśni, dalej zabudowania miasta, dwie wieże kościelne a w dali Kolonia Jagiellońska, Sudety i chmury. Później zrobiłem wiele bardzo dobrych portretów swojej przyszłej żonie.
Zanim Pan zaczął kształcić się kierunkowo – przypomnijmy gdzie – z pewnością byli jacyś mentorzy, mistrzowie z bliska i z daleka, którzy wyznaczali kierunek…
Ukończyłem Studium Fotografii i Filmu w Warszawie, na które, jako instruktora, skierował mnie wówczas Powiatowy Dom Kultury w Raciborzu. W tym czasie w Polsce największym autorytetem był lublinianin, autor albumu „FOTOGRAFIKA”, Edward Hartwig. Na sąsiednich stronach albumu znajdowały się wysokiej klasy fotografie dobrane według kontrastu lub podobieństwa. Na świecie w reportażu dominowała wówczas grupa z amerykańskiego tygodnika „LIFE”, a w fotografii artystycznej szwajcarska „CAMERA”.
Wówczas po Europie krążyły dwie ważne wystawy. Pierwsza z nich, Edwarda Steichena, pokazywała człowieka szlachetnego, druga, autorstwa Karla Pawka, odwrotnie - człowieka upodlonego. Obydwaj pokazali społeczeństwo na świecie w kategoriach ogólnych, symbolicznych. Ocena tego społeczeństwa należała jednak do odbiorcy.
Ucząc się i obserwując innych, stopniowo Pan sam tworzył i budował swój wielki dorobek. Kilkadziesiąt wystaw, nagrody i tytuły... Czy wyróżnia Pan jakieś swoje dokonania? Myślę, o takich dziełach, o których autor myśli: tak, to jestem ja…
Na początku swojej działalności brałem udział w konkursach fotograficznych, lecz zawsze wyżej ceniłem wystawy indywidualne, w których starałem się przedstawić ważne dla mnie i dla sztuki problemy. Wyróżniłbym wystawę ”Procesy i struktury” , „Miejsce urodzenia” oraz „Czas przeszły powracający” i „Portret współczesny”.
Nasuwa się więc pytanie, co szczególnego niosły ze sobą te wyróżnione przez Autora ekspozycje?
„Procesy i struktury” to początek pracy nad obrazami rzeczywistości w umyśle człowieka i ich związkiem z fotografią. „Miejsce urodzenia” (Listopad 1981), był protestem przeciwko niszczeniu polskich zabytków na Podolu. „Czas przeszły powracający” to niepokój powrotu zagrożeń ze strony nacjonalizmów. „Portret współczesny” to zachwyt nad techniką cyfrową w fotografii, która lepiej, ciekawiej, od tradycyjnej, potrafi pokazać osobowość człowieka.
Uważny obserwator Pana drogi artystycznej wie, że oprócz praktyki, zajmuje się Pan teorią fotografii, umieszczając tę dziedzinę sztuki niemal na równi z językiem mówionym i pisanym. Co w wielkim skrócie powiedziałby Pan dzisiaj o tym czytelnikom tego wywiadu?
Pierwszym językiem, który używa człowiek jest język obrazowy. Dopiero później obrazom przedmiotów i zjawisk dziecko nadaje nazwy, operuje zdaniami… Podstawową tego języka jest FOTEM, czyli obraz przedmiotu utrwalony na zdjęciu. Wzorce fotemów powstają w umyśle człowieka. Kompozycja fotemów w obrazie to fotograficzne zdania, opowiadania, wiersze… Kompozycja obrazów w wystawie to powieść, zbiór opowiadań, tomik wierszy… To porównanie jest oczywistym uproszczeniem. Fotografia rządzi się innymi prawami. Przede wszystkim operuje ona znakami ikonicznymi, nie symbolicznymi, jest językiem nieliniowym, lecz symultanicznym itd.
[...]
[...]
Jako człowiek o rodowodzie z polskich kresów, ma Pan w sercu Ojczyznę; zresztą wiele Pana kolaży fotograficznych świadczy o tym! W jaki sposób Racibórz sytuuje się w Pana myśleniu o Polsce?
Budujące jest, że w Raciborzu stoją pomniki zasłużonych Polaków; Jana Pawła II, Stanisława Moniuszki, arcybiskupa Józefa Gawliny, Arki Bożka i symboliczne Matki Polki i Powstańców Śląskich. Cieszy, że powiewają tu biało-czerwone flagi, i obchodziliśmy w naszym grodzie 800-lecie praw miejskich nadanych w czasach piastowskich.
Na początku roku 2005 znalazł się Pan w sześcioosobowym gronie, które podjęło trud i wyzwanie założenia w Raciborzu półrocznika literacko-kulturalnego, któremu nadałem tytuł „Almanach Prowincjonalny”. W momencie, w którym rozmawiamy, na półce stoi 31 numerów pisma, systematycznie (wiosna-jesień) ukazującego się od piętnastu lat. Nie ma numeru, w którym nie znalazłyby się Pańskie fotografie. Czym dla Pana jest „Almanach” i co zmienił w kulturalnym życiu Raciborza?
„Almanach Prowincjonalny” wzbogacił życie kulturalne w naszym mieście, przyczynił się do awansu Raciborza jako środowiska kulturotwórczego. Pismo publikuje interesującą, współczesną literaturę oraz prace z zakresu sztuk wizualnych. Odkrywa nowe talenty oraz utrwala ugruntowane autorytety. Almanach posiada w dorobku intensywną współpracę z literatami z Opawy. Dla mnie jest miejscem prezentacji moich realizacji z zakresu teorii i praktyki obrazowania. Publikacje w Almanachu obok wystaw spełniają bardzo ważną rolę w wypowiadaniu się na nurtujące mnie tematy i problemy.
Patrzymy razem wstecz: tysiące zdjęć, wielka ilość wystaw, szacunek współobywateli oraz znawców sztuki fotografii. Czuje się Pan artystą spełnionym?
Większość moich planów zrealizowałem. Przeprowadziłem badania językopoznawcze fotografii. Opracowałem wyniki tych badań. Napisałem książkę „Teoria języka obrazowego”. Zastosowałem efekty tych badań do realizacji swoich wystaw. Czuję się nie tylko fotografikiem, ale kompozytorem obrazów fotograficznych. Mam jednak przed sobą jeszcze kilka wystaw, projekcji, a przede wszystkim album autorski.
Album autorski to brzmi intrygująco! Można prosić o kilka szczegółów tego zamierzenia?
W tym albumie chciałbym zebrać swoje, według mojej oceny, najbardziej wartościowe prace, pokazujące fotografię jako współczesną dyscyplinę sztuki oraz jako ogólnoludzki język służący do porozumiewania się ludzi za pomocą obrazów, bez zbędnych tłumaczy. Kiedyś, będąc na promocji Almanachu, Ewa Lipska powiedziała do będących na sali fotografów; Wy macie szczęście, was na całym świecie rozumieją, nie musicie szukać tłumaczy!
Tak, to prawda, wybitna poetka trafiła w samo sedno! Kiedy przyglądam się Pańskim dokonaniom, widzę dwa główne wątki tej twórczości, artystyczny i dokumentalny. Czy coś było (i jest) dla Pana ważniejsze?
Obydwa trendy w fotografii są nierozłączne, współbytują. Istnieją moje wystawy, gdzie zatrzymuję się na etapie dokumentacji, na etapie wierności realnemu światu, wtedy w tej wystawie rzeczywistość jest najważniejsza. Istnieją też takie, w których dokumentacja jest tylko materiałem do kreacji, przetworzenia zapisu realnego świata i konstrukcji własnego świata, według własnej formuły artystycznej.
Ponieważ nieustannie uczę się, patrząc na Pańskie dzieła, stwierdzić teraz chcę, że najbardziej do mnie mówią te, na których świat złapany jest naturalnie, w całej swojej wspaniałości, czasami grozie; gdzie liczy się refleks (albo cierpliwość) artysty, jego wyczucie formy i przestrzeni, cienia i światła…
Naturalne obrazowanie świata jest podstawą tej dyscypliny sztuki i wiedzy o świecie, ale w sztuce i w zdobywaniu wiedzy nie powinno być ograniczeń, bo sztuka przestanie być sztuką, a wiedza wiedzą. Obrazowanie dokumentacyjne jednak ma ogromną wadę. W tych przekazach dominuje obrazowana realność, a nie autor. Ona obezwładnia autora relacji. Autor przekazu jest w ogóle niewidoczny lub drugoplanowy. On odtwarza rzeczywistość, a powinien jako artysta-twórca-nowator w mniejszym lub większym stopniu artystycznie kreować ją! Oczywiście są sytuacje, w których nieumiejętna kreacja może być szkodliwa, może zepsuć przekaz, zbytnio zniekształcić obraz rzeczywistości.
Trudno polemizować z tym poglądem… Pan, jako absolutny profesjonalista, zauważa też pewnie, że dziś nie trzeba nosić ciężkiego Canona czy też Fuji, aby powstało niezłe zdjęcie; telefony robią to automatycznie i każdy zostaje mimowolnym fotografem. Co Pan na to? Jak Pan widzi tę zmianę?
Jakość aparatu fotograficznego nie może decydować o wartości artystycznej zdjęcia, ona powinna decydować tylko wartości technicznej. Jednak doskonała jakość techniczna często gubi, co w obrazie najważniejsze – poetykę, nastrój, tajemniczość. Obraz wówczas jest przekazem informacji, a nie utworem artystycznym. W mojej ocenie lustrzanki dobrze sprawdzają się, gdy nosi się ze sobą kilka wymiennych obiektywów. Każda zmiana obiektywu to proch na światłoczułej matrycy. Komórki natomiast pracują głównie szerokim kątem. To są wady tych urządzeń. Najlepiej zaś służą dobre kompakty posiadające obiektyw od szerokiego kąta do długiego teleobiektywu. Kompakty są uniwersalne. Polecam!
Aparat to wysiłek, namysł, element wyprawy w plener albo do atelier. To cała epopeja, która kończy się wspaniałą, wymarzoną fotografią. A komórka kojarzy się z tym, co lekkie, łatwe i przyjemne, zdolne do użycia w każdej sytuacji…
Zdjęcia z komórki świetnie sprawdzają się na małych ekranach. Do celów wydawniczych, w większych formatach, są nieprzydatne. Cały wysiłek producentów aparatów rejestrujących obrazy poszedł właśnie w usprawnienie komórek. Programowcy wprowadzili takie algorytmy, które nie dopuszczają do zepsucia obrazu nawet w najtrudniejszych warunkach oświetleniowych. Decyduje rynek zbytu, obecnie komórki sprzedają się najlepiej. „Kieszonkowość” komórki to też jej atut. Aparaty fotograficzne przeżywają regres.
Rok 2020, który szczęśliwie osiągnął półmetek, to okres, który zapamiętamy na długo! Przede wszystkim ze względu na ogólnoświatową epidemię. Właśnie w tym roku przyszedł czas Pańskich jubileuszy. Cieszymy się razem z Panem! Cóż zatem przed nami?
Jubileusze trzeba będzie przełożyć na rok następny, zaraza nie ustępuje. A może w ogóle zrezygnować? Trudno! Takie czasy! Mam przygotowane wystawy „Pieśń o Matce Polce”, „Rozmyślania”, „Asocjacje czyli poezja obrazami zapisywana” oraz projekcję „ Report” . Pierwsza z nich miała być eksponowana w RCK w maju. Z powodu epidemii jest tylko pokazywana na stronie internetowej okręgu śląskiego ZPAF . Los następnych może być podobny! Internet.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę Panu doskonałych sił twórczych, a sobie wielu spotkań na wernisażach oraz chwil wspólnego namysłu nad materiałem fotograficznym do kolejnych edycji „Almanachu Prowincjonalnego”.
„W Raciborzu od lat brakowało miejsca, które skupiałoby rodzimych artystów działających
w różnych dziedzinach sztuki. A mamy się kim pochwalić! Rok jubileuszowy stwarza szansę
na zwrócenie uwagi na to co nasze, raciborskie. Z taką inicjatywą w Raciborskim Centrum Kultury pojawił się Marc Bonnetin.
Dał pomysł na gotowy projekt RACIBÓRZ – ART, stworzenie wspólnej,
wirtualnej przestrzeni dla prezentacji artystów. Głównym celem, jak sam wspomina, jest dowartościowanie życia artystycznego i kulturalnego miasta, poprzez stworzenie, dostępnego
dla wszystkich, katalogu internetowego artystów oraz działań artystycznych. Marc
jest Francuzem, mieszkając w naszym mieście zwrócił uwagę na niezwykły, artystyczny potencjał Raciborza.
Oddajemy zatem w ręce francuskiego artysty rodzimą sztukę i rozpoczynamy projekt RACIBÓRZ – ART.“
Joanna Maksym-Benczew