KAŻDY KIEDYŚ ZACZYNAŁ
Eryk Okoń – nauczyciel, filolog języka angielskiego, muzyk, aranżer. W 1966 roku założył zespół wokalny „Boverynki" przy Technikum Ekonomicznym w Raciborzu, w późniejszym czasie nazwę zmieniono na „Arabeska". Zespół odnosił sukcesy na skalę ogólnokrajową. Wystąpił na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (1970 i 1974), Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze (1972), gdzie zdobył Brązowy Samowar i nagrodę Ministra Kultury i Sztuki oraz Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu (1973). Ma na swoim koncie liczne nagrania radiowe i telewizyjne. Zespół „Arabeska" zakończył swoją działalność w 1975 roku.
Danuta Jarosz
Eryk Okoń
Proszę opowiedzieć o swoich początkach. Kiedy muzyka zawładnęła Pana życiem?
Mój ojciec pochodził z Łazisk. Mieszkańcy byli niezwykle utalentowani muzycznie. Stamtąd pochodziła rodzina Zbyszka Wodeckiego, w których domu od rana do wieczora było słychać muzykę i śpiew – sąsiedzi chętnie się dołączali do wspólnego muzykowania – a ja mały chłopiec chłonąłem każdy dźwięk. Byłem ministrantem i podczas jednej z wizyt kolędowych gospodarz domu, który był nauczycielem, zaproponował mi naukę gry na skrzypcach. Po czasie ojciec mojego kolegi, również mieszkaniec Łazisk, nauczył mnie gry na trąbce. Takie środowisko wręcz predestynowało do bycia muzykiem. A mając aspiracje i ambicje można było zajść daleko.
Pana własny, pierwszy instrument to...?
Skrzypce, na które zapracowałem sam. Kolędowałem chodząc po domach, szczególnie lubiłem grać w Lany Poniedziałek, ponieważ muzyce towarzyszyło mnóstwo cudownej zabawy. W liceum razem z kolegami założyłem zespół – graliśmy w restauracjach, co nie było mile widziane przez grono nauczycielskie, ale, co ciekawe, jak trzeba było reprezentować szkołę przy różnych okazjach, to chętnie proszono nas o występy.
Jak wyglądała Pana ścieżka edukacyjna?
Liceum skończyłem w Wodzisławiu Śląskim. Potem rozpocząłem naukę w Studium Nauczycielskim w Raciborzu. To były piękne czasy – tam poczułem młodość i wolność dziewiętnastolatka. Uczyliśmy się od poniedziałku do soboty, od godziny 8.00 – 15.00, w moim przypadku były jeszcze popołudniowe próby. A w sobotę wszyscy spotykaliśmy się w klubie uczelnianym, gdzie graliśmy, śpiewaliśmy, tańczyliśmy. To były bardzo kulturalne spotkania – nie mogliśmy inaczej, ponieważ poważny wybryk powodował skreślenie z listy studentów, a to byłaby tragedia przede wszystkim dla chłopców, na których czekało wojsko. W późniejszym czasie skończyłem Akademię Muzyczną w Katowicach.
W 1961 roku rozpoczął Pan pracę zawodową w Raciborzu. Proszę opowiedzieć, jak wyglądał ten zawodowy start.
Od samego początku wiedziałem, że dobrze trafiłem, ja tutaj odetchnąłem. Tu było tak bogate środowisko kulturalne i tak mocno zaangażowane, że nie potrzebowałem Warszawy czy Krakowa – ja potrzebowałem świeżości tego miasta. To tutaj spotkałem profesora Aleksandra Orłowskiego – gdyby nie on moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, nie miałbym takiego zespołu, miejsca pracy, motywacji i chęci. To on zaprowadził mnie do Ireny Ścibor - Rylskiej – lwowianki, przedwojennej śpiewaczki, polonistki i dyrektora I Liceum Ogólnokształcącego. Pani Rylska była niezwykłym człowiekiem, całe życie miała w sobie duszę społecznika, poza pracą zawodową uczyła na kursach repolonizacyjnych i kursach dla analfabetów. W 1951 roku została dyrektorem liceum. Tę pracę wykonywała aż do swej przedwczesnej śmierci 17 listopada 1966 roku. Drugim miejscem, do którego przywiódł mnie Profesor było Technikum Ekonomiczne. Tam od razu mi się spodobało. Lepiej nie mogłem trafić: ambitna i kulturalna dyrektor Maria Mrzygłód, to ona przyczyniła się w znacznym stopniu do początkowych sukcesów „Arabeski". Wokół nobliwe grono doświadczonych nauczycieli, głównie ze środowiska lwowskiego – dostałem niesamowitą kindersztubę.
„Arabeska" w tamtym okresie była wizytówką i dumą naszego miasta. Jaka jest geneza powstanie zespołu?
Wszystko zaczęło się od ucznia naszej szkoły Alka Kalisza, niezwykle zdolnego, ambitnego i zaangażowanego młodego człowieka. Z powodu małej różnicy wieku nasze relacje były koleżeńskie, spędziliśmy godziny przy fortepianie, rozmawiając i planując – a potem pojawiły się dziewczyny – chodziłem po klasach i pytałem kto chce śpiewać. Zgłosiło się parę dziewcząt i tak powstał pierwszy skład. A potem popłynęło jak rzeka – jedne przychodziły, drugie odchodziły i tak do końca naszej działalności, czyli do 1975 roku.
„Arabeska" to pasmo sukcesów, nagrania radiowe i telewizyjne, festiwale w Opolu, Zielonej Górze, Kołobrzegu, liczne koncerty i wywiady. Czy miał pan gotową receptę na sukces?
Nie planowałem wielkiej sławy, nie interesowały mnie zaszczyty, wyróżnienia czy trofea. Ja chciałem robić to co lubię i chciałem spotykać ludzi, z którymi miałbym „po drodze". A to, że otarliśmy się o tzw. sławę, myślę, że jest zasługą naszej autentyczności, prawdy, młodości i przyjaźni - to się po prostu podobało. Owszem, sukcesy były miłe i zobowiązywały – tym bardziej, że zespół się do nich przyzwyczaił, rodzice, znajomi, szkoła - byliśmy cały czas obserwowani, więc presja i odpowiedzialność na pewno były.
Jak się dostaje na tak prestiżowe festiwale jak Opole, Zielona Góra czy Kołobrzeg?
Udział we wszystkich tych festiwalach był poprzedzony wielostopniowymi eliminacjami: miejskimi, powiatowymi, wojewódzkimi, międzywojewódzkimi i ogólnopolskimi. Nie było łatwo, jednak jak już zespół zakwalifikował się do festiwalu, to Polska wydawała się wcale nie taka duża pod względem środowiska muzyki rozrywkowej. To była renoma, a jednocześnie wielkie przeżycie, zwłaszcza dla młodych adeptów piosenkarstwa, znaleźć się w gronie najbardziej znanych postaci polskiej piosenki. Doskonale pamiętam atmosferę panującą w amfiteatrze opolskim, kawę pitą przy stolikach sąsiadujących z tymi, przy których siedzieli m.in. Maryla Rodowicz, Czesław Niemen w towarzystwie swej pięknej żony czy Czerwone Gitary.
Szczególny występ, o którym chciałby Pan opowiedzieć.
1972 rok Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Nie miałem repertuaru piosenek radzieckich, z pomocą przyszli państwo Atanazy i Marcjanna Pomagajbo – aktorskie małżeństwo z Kresów, które z powodzeniem prowadziło zespół teatralny w Domu Kultury. Dostałem od nich piękną kolekcję pieśni ukraińskich oraz oryginalne stroje. Pieśń zaśpiewana białym głosem przez tercet w składzie: Helena Wójcik, Urszula Ziemkiewicz i Andrzej Tarnowski otrzymał Brązowy Samowar i nagrodę Ministra Kultury i Sztuki. Koncert finałowy był transmitowany przez Telewizję Polską – posypały się propozycje koncertowe, a Urszula Ziemkiewicz została zaproszona do współpracy z zespołem „Śląsk".
Kiedyś młode, zdolne dziewczyny – dzisiaj piękne, zdolne kobiety. Cały czas macie ze sobą kontakt. Czy to jest przyjaźń?
Niewątpliwie tak, chociaż nie były to częste kontakty. Po szkole dziewczyny zajęły się budowaniem swojego życia, dopiero po 25 latach spotkaliśmy się , na szczęście w komplecie, z panią Marią Mrzygłód na czele. Było wspaniale: wspomnienia, łzy, radość i wspólne śpiewanie. Wszystko zarejestrowała Telewizja Katowice. Następne spotkanie miało miejsce w 2018 roku, już niestety w okrojonym składzie. Była nawet propozycja zorganizowania koncertu „Arabeski", ale dziś nie jest to możliwe. Zostały wspomnienia, fotografie i stare nagranie oraz poczucie ogromnej satysfakcji i szczęścia.
Jakiej muzyki obecnie słucha Eryk Okoń?
Takiej, jakiej chcę. Jest to przede wszystkim muzyka klasyczna. Pamiętam w 1956 roku byłem na koncercie w Rybniku, grało dwóch uroczych chłopców: Piotruś Paleczny i Adaś Górski. Dzisiaj dwie ikony muzyki chopinowskiej, a ja jestem ich wiernym słuchaczem. Do tej dwójki doszedł jeszcze jeden znakomity pianista: Leszek Możdżer i dorzucę jeszcze Henryka Mikołaja Góreckiego – kompozytora pochodzącego z niedalekich Czernic w powiecie rybnickim.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
„W Raciborzu od lat brakowało miejsca, które skupiałoby rodzimych artystów działających
w różnych dziedzinach sztuki. A mamy się kim pochwalić! Rok jubileuszowy stwarza szansę
na zwrócenie uwagi na to co nasze, raciborskie. Z taką inicjatywą w Raciborskim Centrum Kultury pojawił się Marc Bonnetin.
Dał pomysł na gotowy projekt RACIBÓRZ – ART, stworzenie wspólnej,
wirtualnej przestrzeni dla prezentacji artystów. Głównym celem, jak sam wspomina, jest dowartościowanie życia artystycznego i kulturalnego miasta, poprzez stworzenie, dostępnego
dla wszystkich, katalogu internetowego artystów oraz działań artystycznych. Marc
jest Francuzem, mieszkając w naszym mieście zwrócił uwagę na niezwykły, artystyczny potencjał Raciborza.
Oddajemy zatem w ręce francuskiego artysty rodzimą sztukę i rozpoczynamy projekt RACIBÓRZ – ART.“
Joanna Maksym-Benczew